Serdecznie zapraszam Was na recenzję najnowszego filmu Bena Wheatley'a pt."High-Rise".
Miłej lektury!




Film jest ekranizacją powieści James'a Ballard'a z lat 70., która opowiada o życiu w luksusowym wieżowcu na przedmieściach Londynu. Powstał on, by zaspokoić wszystkie potrzeby i zachcianki bogatych mieszkańców. Dlatego w budynku znajdują się supermarkety, siłownie, baseny i wszystko inne czego potrzeba majętnemu i wymagającemu człowiekowi. Jednym słowem z wieżowca nie trzeba nawet wychodzić. Cały budynek posiada czterdzieści pięter. Im wyżej tym lepiej. Nasz główny bohater, Robert Laing, plasuje się gdzieś po środku. Jako społeczny szarak nie chce się wychylać. Podoba mu się koncepcja zamkniętego mieszkania, w zamkniętym budynku, na terenie zamkniętego osiedla. Wszystko świetnie się układa, wieżowiec zdaje się być genialnym wynalazkiem. Do czasu...



Po chwili sielanki rozpoczyna się istna wojna. Biedniejszy dół nie zgadza się na niesprawiedliwości ze strony bogaczy z penthouse'ów. Istne szaleństwo. A wszystko to przeplatane szalonym imprezami, których do tej pory nie brakowało.



Film ten jest swoistym przekrojem przez społeczeństwo w – jakby się mogło wydawać – utopijnej rzeczywistości. Reżyser oddał wiernie realia książkowe, dlatego widzimy tu wizję przyszłości, ale z przeszłości. Kiedy to technologia dopiero co rozwijała się, telewizory były nowością, jak również telefony, a taki wieżowiec "cudem geniusza".







"High – Rise" to istna groteska, gdzie czarny humor przeplata się ze scenami iście z horrorów. Od początku wiadomo jak to się skończy. Nie dlatego, że film ten jest pełen schematów (chociaż to trochę też), ale dlatego, że reżyser już na początku pokazuje nam upadek. Ale i tak najważniejsze jest to co do niego prowadzi.




Obsada aktorska została doskonale dobrana. Tom Hiddleston w roli Roberta Laing'a jest fenomenalny. Zimny, szary patolog, który idealnie odnajduje się w szarym wieżowcu, poszukując swojego odcienia szarości (co jest ciekawym, aczkolwiek pobocznym, wątkiem). Niestety znika w połowie filmu, by pojawić się na sam koniec. Za to na jego miejsce wskakuje Richard Wilder (w tej roli Luke Evans) dziennikarz telewizyjny z ambicjami. Już nazwisko mówi o jego charakterze (nazwiska odgrywają w całym filmie dużą rolę). Jest on dziki, szalony, nieprzewidywalny. Jak dla mnie, zdecydowanie przerażający. Mamy również wspaniałego geniusza, z czyjego to powodu cały ten szum. Jeremy Irons jako Anthony Royal – genialny, lecz ciągle nie zaspokojony wynalazca. Jego, niestety, jest najmniej w tym filmie. Skupiony jest na dopracowaniu swojego "dzieła życia". Cały świat się dla niego nie liczy. To ten budynek jest dla niego całym światem.


Jest to moja ulubiona scena w tym filmie! Ta winda robi niesamowite wrażenie


Ważną rolę odgrywa również świetna muzyka. Chociażby cover "S.O.S" zespołu ABBA w wykonaniu Portishead, idealnie oddaje nieme wołanie o pomoc.




Zdjęcia, montaż, wszystko idealnie zagrało. Tak idealnie, że mamy wrażenie przepychu, natłoku ze wszystkich stron. Widzimy to górę, to dół. Imprezy, bale, tylko czasami rozmowy, ale zawsze mające ukrytą puentę. To może przytłoczyć, dlatego po wyjściu z kina jest się bardzo skołowanym. I to właśnie o to chodzi. By zszokować widza, wywrzeć na nim wrażenie. To film dla samodzielnie myślących, mądrych ludzi, którzy wyciągną z tego filmu to co najlepsze.



Najbardziej jednak zastanawiało mnie dlaczego nikt nie wyszedł z tego toksycznego wieżowca. Każdy normalny człowiek, gdyby miał do czynienia z tym co tam się działo, czym prędzej wyprowadziłby się stamtąd. A oni po każdym dniu pracy tam wracali! Przecież mogli spokojnie opuścić ten budynek i wyprowadzić się, a oni nie wiadomo po co tam zostali! To jest wielkie niedociągnięcia jak dla mnie. Rozumiem, że chodzi tu o toksyczne społeczeństwo, z którego nie można się wyrwać, NO, ALE LUDZIE! Symbole, symbolami, ale niech pozostanie tam chociaż odrobinka logiki!








Polecam ten film jedynie osobom, którzy lubią czasami pooglądać filmy, które mają w sobie dużo dziwnych fragmentów, a sceny rodem z dziczu im nie przeszkadzają. Jest to wymagający film, zmuszający do myślenia, pozostawiający to "COŚ". 



"High – Rise" jest filmem pełnym symboli, ukrytych znaczeń, ale najważniejsze w nim to dostrzeżenie błędów jakie ci ludzie popełnili i wyciągnięcie z tego odpowiedniej lekcję na przyszłość, która już może nadeszła...






/Anonimowa Poetka