Only Lovers Left Alive
TYLKO KOCHANKOWIE PRZEŻYJĄ
Coś jednak poszło nie tak, ale może po kolei.
Gdy przeczytałam, że to film o wampirach mina trochę mi zrzedła- temat to bowiem jak wszyscy wiem przeżarty i wypluty na tysiące różnorakich mniej lub bardziej udanych sposobów.
Tu jednak zostaje nam zaserwowany krwiopijca- istota romantyczna. Mimo iż żywi się czerwona cieczą krążącą w naszych żyłach tylko w ostateczności ucieka się do bezpośredniej konfrontacji z ofiarą- na co dzień stosuję bardziej humanitarne metody jak zakupy takowej w pobliskim szpitalu.
Przyjrzyjmy się dogłębnie naszej głównej parzę- Adam jest uczuciowym, nieco wycofanym muzykiem lubującym się w zabytkowych już wręcz instrumentach. Długie życie go frustruje- skomercjalizowana kultura masowa, odejście uniwersalnych moralnych norm dobija go i sprowadza do niemalże skrajnej depresji z której zawszę wyprowadza go pozytywna miłośniczka książek. Eva (biblijne porównanie jak najbardziej trafne) jako jego żona robi wszystko by przywrócić mężowi wiarę w dalsze życie.
Para ta jest dość monotonna. Odrobinę kolorytu dodaje jej przybywająca ze wzgardzonego przez czarnowłosego LA (nie bez pardonu obrał na dom Detroit- miasto, które stało się symbolem gospodarczego kryzysu) Ave, która burzy ich względny spokój, doprowadzając do małej rewolucji w życiu kochanków.
Oglądając film miałam wrażenie, że jest on w zwolnionym tempie. Niektóre sceny mimo pięknej muzyki, idealnie wpasowującej się w tajemnicze nieco gotyckie rozterki, zdawały się trwać w nieskończoność, mimo iż przy odrobinie szybszej akcji film mógłby zyskać uwagę mniej cierpliwym widzą, który chłonąłby pięknie prowadzoną akcję kamery, zachwycającą perfekcyjnie zblazowaną grą Toma Hiddlestona i partnerującej mu Tildy Swinton.
Wszechobecny zachwyt nad filmem nie jest dla mnie do końca zrozumiały. Sama historia jest dość prosta, chociaż to nie przeszkadza tak w odbiorze jak straszne, psychodeliczne dłużyzny, bezsensowne dialogi (rozterki na temat gitar mogę słuchać bez końca, ale pogawędki na temat muchomorów obcego pochodzenia wprawiły mnie w zakłopotanie)oraz brak ogólnej puenty. Możecie uznać mnie za ignorantkę, ale nie jest to film, któremu z czystym sumieniem przyznałabym prestiżowe dziesięć gwiazdek i wpisała na listę moich ulubionych dzieł.
Podsumowując jest to nieco przeciągany egzystencjalny dramat, ze świetnie obsadzonymi aktorami, których kunszt sprawia, że nie ma się ochoty odejść od ekranu i przetrwać dwie godziny seansu. Wielkim zaskoczeniem jest dla mnie ścieżka dźwiękowa, zwłaszcza iż pojawia się na niej wykonany przez albańską piosenkarkę klimatyczny utwór, która sprawia, że mimo wszystko mam ochotę wrócić do tego dzieła.
/Aniela
***
Wybaczcie efektowne spóźnienie.
Lepiej późno niż później....
Prześlij komentarz