Maleficent
CZAROWNICA

Jeżeli powiem, że Angelina Jolie jest moją ulubioną aktorką niestety skłamię. Mimo, że po filmie Oszukana zagrabiła sobie trochę mojej sympatii w dalszym ciągu w filmach raczej mnie drażniła niż wzbudzała podziw.
Pogłoski o stworzonej niemalże dla Joli roli w czarownicy usłyszałam od kolegi- niewątpliwie jednego z bardziej zagorzałych fanów owej aktorki jakich znam. Podeszłam do tematu sceptycznie, wysłuchując poematów na temat produkcji opartej na znanej mi z czasów dzieciństwa bajce o królewnie, ale mimo to wracając do domowego zacisza włączyłam trailer by niedługo później wylądować w sali kinowej na Czarownicy. 
Od razu po wyjściu nasunęło mi się krótkie pytanie: jak znaleźć rolę idealną dla Jolie? Zapraszam na krótkie i zupełnie nie konstruktywne podsumowanie.   

Nie oszukujmy się, ale każdy z nas ma w sobie odrobinę empatii. Mniej lub więcej. Gdy ujrzymy małe puchate szczeniaczki skamlące na dachy zalanego po okna domu, nie koniecznie rozpłaczemy się nad ich losem, ale gdzieś z tyłu głowy poczujemy pewien psychiczny dyskomfort. W nowym dziele Disneya scenarzyści perfidnie grają na naszych uczuciach. Na samym początku pokazują nam anielskie dziewczę (póki co rzecz jasna) o zwiastującym tragedie imieniu, bo zwie się dumnie- Diabolina. Wróżka ta ma duże skrzydła , przenikliwy wzrok i śliczną buzię. Ogólnie to jest to metr dwadzieścia czystej dobroci- to uśmiechnie się do przypadkowego stworzenia, albo pogodzi zwaśnione koleżanki czy ewentualnie uratuje jakiegoś biednego młodzieńca , który wpakuje nos w nie swoje sprawy.
Młodzieniec jak można się domyślić nie zwiastuje niczego dobrego. Najpierw przyjaźń, potem pocałunek w szesnaste urodziny, a potem... Głucho. Luby znika, a Diabolina skupia się na konstruktywnym zajęciu jakim jest ochrona magicznego królestwa. Już właściwie było by przykro jednakże scenarzyści szykują dla nas dużo więcej.

Bodźcem do dalszych tragicznych zdarzeń nie okaże się tęsknota wróżki czy nawet irracjonalna potrzeba ukarania chłopca, który ją opuścił. Nie łaskawa i rozważna była w stanie wybaczyć ukochanemu pustkę, którą po sobie pozostawił, a gdy wraca puszcza w niepamięć wszystkie jego grzechy i spędza z nim czas jak za dawnych lat. Ten jednak zapatrzony w marzenie o tronie i władzy postanawia pogrążyć waleczną obrończynie Kniei wróżek pozbawiając ją mocy- ucinając jej skrzydła. W tym właśnie momencie nasz kochana Diabolina (nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo ma je przez cały film) wystawia różki i poprzysięga sobie rekompensatę za ból fizyczny i psychiczny, który zadał jej przyszły król.  


Później widzimy już znaną historię. On ma córkę, ona wpada psuję imprezę strasząc kołowrotkami i śmiertelnym snem. Król wystraszony przepowiednią męczarni wysyła małą słodziutką blond włosom istotkę razem z trzema wróżkami, których celem będzie opieka nad dziewczątkiem do czasu gdy zagrożenie minie. Tutaj zatrzymam się jeszcze parę chwil nad funkcją tych właśnie trzech kolorowych istotek, których przygotowanie do opieki nad niemowlęciem wynosi równe zero. W pewnych momentach stanowią one dla niej wręcz zagrożenie choć trudno powiedzieć, że się nie starają. Niby czas ekranowy ich trzech jest bardzo niewielki, ale w moim mniemaniu odgrywają tu znaczącą rolę. Za każdym razem gdy one popełniają jakiś kardynalny błąd, zgorzkniała nieco Diabolina ratuję sytuacje z ukrycia wciąż twierdząc , że potomek króla to paskuda. W pewnym momencie już sama zdaje sobie sprawę, że z dziewczynką łączy ja nadnaturalna więź do której długo nie chce się przyznać nawet przed samą sobą. 

Sprytna zmiana zakończenia pozwoliła twórcą z gracją i wdziękiem stworzyć iście bajkowy happy end. Przekonaliśmy się już, że królewicz to nie taka wielka miłość, kruk może być świetnym towarzyszem, a królewna jest dużo bardziej rozgarnięta niż mogłoby nam się wydawać. Podano nam na tacy historię, której nie spodziewałam się idącna seans. Ja chciałam makabry, krwii i horroru niezrównoważonej socjopatki , a uzyskałam film o istocie prawdziwej miłości i wiem- zabrzmiało to niezwykle pompatycznie, ale naprawdę tak jest, 

Jedno jest pewne- polubiłam Jolie z kośćmi policzkowymi na których można się skaleczyć, broniącej jednej z najbardziej przerażającej z wiedźm z uniwersum Disneya.

/Aniela
1 komentarze
"Czytanie książek to najpiękniejsza zabawa, jaką sobie ludzkość wymyśliła" 
 -Wisława Szymborska


"Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to co, już masz w sobie."


"– To wódka? – słabym głosem zapytała Małgorzata.(...)
– Na litość boską, królowo – zachrypiał – czy ośmieliłbym się nalać damie wódki? To czysty spirytus."


""W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze."



"Przyjaźń rodzi się w momencie, gdy jedna osoba mówi do drugiej: "Co? Ty też? Myślałem, że tylko ja".



"Pozbierać jest się dziesięć razy trudniej, niż rozsypać."


"- Na pustyni jest się trochę samotnym. 
- Równie samotnym jest się wśród ludzi."


"Kochać kogoś, to przede wszystkim pozwalać mu na to, żeby był, jaki jest."


"Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają jak latać."



"Świat cierpi na brak mężczyzn, szczególnie tych, którzy są cokolwiek warci."
-Jane Austen


"Kiedy łamiesz zasady, łam je mocno i na dobre."

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Po wczorajszym poście postanowiłam, że wstawię dziś cytaty i gify z książek.
Mam nadzieję, że się spodoba.

/Anonimowa Poetka
1 komentarze
Zawsze myślałam, że moje życie nie jest ciekawe. Wyobrażałam sobie, że nigdy nie stanie się interesujące. Takie rzeczy dzieją się tylko na filmach. Ja, siedząc na kanapie z kubkiem herbaty i książką w ręku, nie stanowiłam materiału na bohaterkę. Niemożliwe było by moje życie stało się pełne akcji, pościgów, tajemniczych gier. Myliłam się i to bardzo.
Stoję nad przepaścią. Nie taką dosłowną, lecz prawdziwą dziurą w ziemi. Stoję i patrzę się. Czekam mimo, że nie mam czasu. Czakem na grom z nieba, który powie mi co wybrać. Tylko to mnie uratuje. Tylko nadprzyrodzona siła może mnie uratować.
Stoję, czekając na cud. Lecz wiem, że nie nadejdzie. To ja muszę zdecydować. To ja muszę wybiarać i ponieść tego wszelkie konsekwencje. Ja będę za to obwiniana.

Odpowiedzialność mnie przytłacza. Wybór wydaje się niemożliwy. Moje myśli gnają, starają się wybrnąć z tej sytuacji. Zawsze im się to udawało. Zawsze znajdowały rozwiąznie, nawet na najtrudniejsze pytania. Lecz może jednak nie zawsze. Bo jak można wybierać pomiędzy miłością a powinnością?



----------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że tak krótko. Postanowiłam dzisiaj wstawić coś zupełnie nowego. Od jakiegoś czasu piszę opowiadanie, coś w rodzaju książki, ale nie chcę tego jeszcze nazywać książką. Dziś dodaję prolog, może Was to zainteresuje i będę  bardzo wdzięczna za komentarze.


/Anonimowa Poetka
0 komentarze
STRAŻNICY GALAKTYKI

Guardians of the Galaxy


Gdy zobaczyłam pierwszy plakat Strażników byłam zaskoczona, może wręcz nieco zażenowana. Mimo iż uwielbiam Marvelowskie twory nigdy nie wciągnęłam się w komiksy tak bardzo aby wyjść poza krąg paru ulubionych bohaterów, których losy szczególnie mnie ciekawiły. Cała ta historia była mi więc obca i wizja tej nieco przekoloryzowanej (dosłownie i przenośni) bandy prężącej się nienaturalnie na promocyjnych materiałach napawała mnie sceptycyzmem. Jednak gdy okazja do obejrzenia filmu w kinie nadarzyła się, postanowiłam się wybrać, by wyrobić sobie zdanie na dość często i różnorodnie komentowanej produkcji.

Nawet nie zauważyłam kiedy skończyły się reklamy, a zaczął film. Pierwsza scena mimo, że przedstawia dość kanoniczną scenę dla (super)bohatera- stratę jednego z rodziców. Wydała mi się jednak zbyt odległa od komiksowego klimatu- scena tragiczna, ale nieco przesłodzona i zbyt sentymentalna w wydźwięku. Potem nastąpił jednak szybki przeskok fabularny i zrozumiałam sens tego co zobaczyłam przed chwilą- wprowadzenie grającego sprzętu okazało się zabiegiem potrzebnym, gdyż muzyka okazuję się jedną z wielu zalet tego obrazu. 

Ale może od początku. Poznajcie bandę zupełnie nie zgranych ze sobą odlutków z marginesów społecznych-znanego już nam Petera Quilla ( Star Lorda)- łowce, złodzieja na zlecenie, małego szopa pracza o dość wybuchowym temperamencie, jego drzewopodobnego towarzysza, zielonolicą maszynę do zabijania z trudna przeszłością i patologiczną familią i na ostatek zupełnie nie rozumiejącego metafor mięśniaka, którego celem jest pomszczenie śmierci swoich najbliższych. Nie zapowiada sie ciekawie?

(5) TumblrQuill jak już ustaliliśmy nie jest do końca uczciwy, więc zdarzyło mu sie ukraść pewną odjazdową kulkę, którą wszyscy zwą Globem. Jest nim niestety zainteresowanych parę nikczemnych rzezimieszków, między innymi nasz zły charakter- Ronan, który namaszcza Gamorę, by zdobyłą ów niesamowity przedmiot z jeszcze ciekawszą zawartością. Ta jednak planuję odsprzedać Glob, Kolekcjonerowi (poznaliśmy go juz w ostatnich scenach "Thor 2 : Mroczny świat", nota bene uważam, że tej dość dziwne postaci można by poświęcić więcej czasu i jakis bardziej konkretny wątek). Oczywiście robi sie z tego niezła bijatyka w której udział bierze futrzasty Rocket i jego niezbyt ogarnięty towarzysz. To nie może sie dobrze skończyć, prawda? Właśnie, dlatego wszyscy razem trafiają do więzienia gdzie spotykają pragnącego zemsty Drax'a, który w końcu również pomoże im pokrzyżować plany zniszczenie niezwykle pokojowego Xandaru, a może i całego świata.

Dlaczego od razu uratować? Co taka mała kulka może zrobić całej ludzkości. Już odpowiadam. Jej zawartością okazał się pielielnie groźny kamień nieskończoności, który w złych rękach może byc użyty jako broń masowego rażenia. Oczywiście nie jest tak, że naglę ta banda pomyleńców pragnie ratować świat. Wszysyc podczas trwania opowieści dość mocno się zmieniają pod wpływem rodzącej sie między nimi czasami bardzo trudnej przyjaźni. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że to ona gra tutaj pierwsze skrzypce.

Zdecydowanym mankamentem filmu jest główne nemezis naszej wesołej gromady. Ronan bowiem jest po prostu zły, chce niszczyć i mordować bez jakiegoś wyraźnego powodu. Wtóruje mu tam równie niebieska Nebula, która może walczy efektownie, ale również jest raczej potocznie mówiąc "płaską" postacią. Jest to penie kwestia kolorowych antagonistów, ale zdecydowanie- przynajmniej dla mnie, czarne charaktery zostały wykreowane dość słabo.

Reasumując jednak- film bardzo mi się podobał. Gra aktorska mimo iż nie skradła tak mojego serca jak chociażby fenomenalne występy Roberta Downey Jr. w serii "Iron Man" była wyjątkowo zadowalająca. Spędziłam udane dwie godziny w towarzystwie świetnej muzyki, efektownych walk, intrygujących bohaterów, nieporywających wrogów , śmiesznych gagów i wspaniałej rodzącej się na moich oczach przyjaźni. Obraz mogę z czystym sercem polecić nie tylko fanom tego typu ekranizacji. Sądzę, że może okazać się świetną rozrywką dla każdego.

/Aniela
1 komentarze



  Jest rok 2059. Paige jest dziewietnastoletnią mieszkanką Sajonu Londyn. Pochodzi z Irlandii, ale gdy była mała przeprowadziła się wraz z ojcem do Anglii.  Należy do grupy zwanej Siedem Tarczy - gangu jasnowidzów. Jej szef, Jaxon Hall, zajmuje się ściganiem, według niego wartościowych odmieńców, zgodnie ze stworzoną przez siebie hierarchią. Paige jest jednym z najważniejszych okazów - Śniącym Wędrowcą. Jaxon nazywa ją faworytą, co sugeruje, że znalazł już godnego zastępcę. Do Siedmiu Tarczy należą jeszcze: Dani, Zeke, Eliza, Nadine, Nick.
  Pewnej nocy,  gdy zmęczona po ciężkim dniu Paige jedzie metrem dochodzi do wypadku. Zabija ona Strażnika używając jedynie swoim zdolności.  Rusza za nią pościg i mimo spektakularnej ucieczki, Paige zostaje złapana. Transportują ją do tajemniczej Wieży - miejsca, z którego jeszcze nikt żywy nie wyszedł.  

"I teraz on odchodził. Albo raczej zostawał. Od tej chwili zostawałam sama. I w tej samotności byłam wolna."

  Po ponownych przenosinach Paige trafia do nikomu nieznanego  miejsca Szeolu I, którym dowodzą Refaici- obcy przybyli na Ziemię zajmujący się sprawą jasnowidzów. Łapią oni odmieńców, zamykają w Wieży, a co 10 lat przewożą w specjalnie wyizolowane miejsce,  o którym nikt nie ma pojęcia.  



  W czasie przydzielania opiekunów jasnowidzom, Paige zostaje jako jedyna wybrana przez małżonka krwii - Refaite, który nigdy nie pozwolił żadnemu człowiekowi mieszkać w swojej posiadłości.  Niektórzy twierdzą, że to zaszczyt, ale zdecydowana większość współczuje dziewczynie.
  Zbliżają się obchody 200-lecia Czasu Żniw co umożliwi Paige osiągniecie jej celów. Czy Paige uda się powrócić do przyjaciół? Czy pozostanie w Szeolu i stanie się sługą obcych? 



  Książka jest naprawdę rewelacyjna. Zupełnie nowy świat,  stworzony od zera przez Samanthe  Shannon zdaje się istnieć naprawdę.  Ogromna ilość szczegółów jest zadziwiająca i pozwala całkowicie oddać się w tamtejszą rzeczywistości, co nie zmienia faktu, że musimy co chwilę zaglądać do słowniczka. 


"Sprowadziłem cię z powrotem ponieważ bez ciebie nie potrafiłbym znaleźć siły do walki"


  Niestety polskie tłumaczenie ma mnóstwo błędów.  Nieskończona ilość literówek, brak polskich znaków i słowa nie wiadomo skąd wzięte,  przez co czytamy zdanie sto razy, ale nie mamy pojęcia o cp chodzi, bo dane słowo zakłóca przekaz. To było naprawdę irytujące i sprawiło wrażenie, że nikt tego tłumaczenia nie sprawdził, a tłumacz za bardzo nie przejmował się czy ktoś to będzie czytał.

Tytuł:"Czas Żniw"
Cykl:The Bone Season (tom 1)
Autor:Samantha Shannon
Wydawnictwo:Sine Qua Non
Rok wydania: 2013
Ilość stron: 520
Ocena:8,5 /10

Podsumowując fabuła jest bardzo fajna, lekko stereotypowa, lecz inteligentna.
Polecam ją wszytkim tym, którzy potrzebują czegoś mocnego na oderwanie się od rzeczywistości.
Z niecierpliwością czekam na kolejny tom, który swoją premierę ma za niecały tydzień,  tj. 22 kwietnia!



" Nadzieja to jedyna rzecz, która może jeszcze wszystkich nas ocalić."


/Anonimowa Poetka
3 komentarze
Wyczekiwany przez wielu nowy film twórcy wielbionego przezemnie "Leona Zawodowca", pojawił się w kinach już jakiś czas temu. Byłam mocno zaintrygowana fabułą opierającą się na obalonej już przez większość naukowej familii hipotezy jakoby człowiek korzystał tylko z 10 % swojego mózgu. 


Cała zabawa zaczyna się nie pozornie. Poznajemy niepozbawioną uroku dość naiwną imprezowiczkę o imieniu Lucy (takie oczywiste), która wrobiona poniekąd przez mało rzetelnego kumpla od kielicha zmuszona zostaję do zaniesienia pewnej walizeczki do hotelu. Niby nic strasznego, ale gdy z powodu przesyłki zaczynają ginąć ludzie kobieta wpada w poważne tarapaty.

Cóż nikt nigdy nie powiedział, że będzie łatwo. Nasz jakże miła blondynka zostaję ofiarą nieszczęśliwego wypadku, który paradoksalnie ratuje ją ze szpon narkotykowego gangu. Dzięki woreczkowi niebieskich narkotyków, organizm Lucy zwyskuję możliwość uaktywnienia większej powierzchni mózgu. Na początku więc robi rzeczy niczym znani nam geniusze- świetnie wnioskuje ruchy swoich przeciwników czy podłącza się do telewizora z zupełnie innego miejsca. Potem zaś zaczyna sie całe czary-mary z odpadającą twarzą, zmianą koloru włosów, rzucaniu ludźmi o ścianę (bez dotykania, przemoc jest zbyt mainstrmowa) czy ew. zamienieniu się w pendrive. 



Mimo iż film (a o zgrozo najbardziej końcówka) czasem zadziwia galuopującymi neścisłościami, jednak ogląda się go naprawdę dobrze. Scena w której Lucy rozmawia z matką (tak nota bene, gdybym wyjechała takim tekstami do mojej mamy, myślę, że zapytałaby się co brałam) jest naprawdę bardzo poruszająca, bo ogólnie w sferze aktorskiej mało co jest do zarzucenia. Właściwie w niektórych momentach miałam wrażenie, że to właśnie genialna rola Scarlet Johansson trzyma w ryzach cały ten bałagan.


 Czego tu zabrakło? Napewno nie napięcia. Zwłaszcza pod koniec filmu, gdzie liczby procent użycia mózgu co chwilę mrugały mi na ekranie, emocje sięgały zenitu. Myślę, że jednym z problemów tgeo filmu okazały się sceny, który miały pokazać wiarygodność tej teorii. Lucy dotykająca palca swojego przodka małpy- nie wzruszyły, a raczej spowodowały, że moja brew gwałtownie pobiegła w górę, a na ustach pojawiło sie pytanie którego w internecia przetaczać nie będę.
   
 Reasumując. Film nie jest napewno niewypałem jak się czasem o nim mówi, jednak nigdy nie będzie znajdował się tak wysoko w mojej hierarchii jak "Leon", którego szczerze wielbie. To prześmieszne połączeni Since Ficion z Thlilerem, zapewnia czas pełen rozrywki, dobrego aktorskiego kunsztu. No i niezapominajmy, że gdy kończy się film, jakoś nie specjalnie chę sie wstać z fotela. Tak jakby sie coś zmieniło.

/Aniela



1 komentarze



"Nie czuję już ciałem, tylko duszą"

Losy dwóch dorosłych mężczyzn niezmiennie przeplatają się ukazując nam jak może wyglądać prawdziwe cierpienie i jak znaleźć na nie lekarstwo.



Phillippe – przystojny, bogaty wdowiec na wózku. Doznał kontuzji w wypadku, w chwili, która powinna być pełna szczęścia, radości. Latał na paralotni. Jego ulubiony sport. To właśnie paralotnia pozbawiła go czucia od koniuszków palców, aż po szyję. Pozostała tylko głowa. Gdy mija ból może przynajmniej pomyśleć. Mieszka on w pięknym, ogromnym domu, ale jakże pustym. Wprawdzie mieszka z nim jego adoptowana córka i kilka gosposi, ale to i tak nie zapełni pustki.



"Moje prawdziwe kalectwo to nie paraliż, to żyć bez niej."


Jednak potrzebuje on kogoś do pomocy. Sam się nie ubierze, nie umyje, nie nakarmi, a nie zleci tego księgowej. Szuka zatem pomocnika. I znajduje. Jest to młody, wysportowany mężczyzna, który przyszedł tylko podpisać papiery do pośredniaka. Lecz na tym się nie kończy.
Driss, bo tak nazywa się młody czarnoskóry, wprowadza szaleństwo do spokojnego domu. Stawia jasne zasady, nie pozwala sobą pomiatać. Jest twardy. Ma swoje naprawdę ciężkie problemy, o których nie wie nawet Phillippe, który staje się jego prawdziwym przyjacielem. Driss nie traktuje bogacza jako kaleke, nie daje mu litości, ciągle zapomina o urazie Phillippa. Film jest pełen wpadek młodego mężczyzny, chociażby to, że Driss nie nauczył się czytać przez co umył stopy Phillippa szamponem, a włosy płynem do stóp. Ciągłe wpadki i nieświadomość Drissa rozśmieszają Phillippa i pozwalają mu odetchnąć od ciągłego uważania za kalekę.


"- Ile to kosztuje?- Około 30 tys. euro… mogę sprawdzić.- Sprawdżmy bo to cena kopletnie od czapy."

Świetna muzyka idealnie utożsamia się z emocjami przedstawianymi w danych scenach dzięki czzemu widz idealnie odnajduje się w tym emocjonalnie zagmatwanym świecie.
Świetny dobór aktorów tylko przekonuje mnie do tej wspaniałej opowieści.





Film nie opowiada o ciężarze śmierci. On opowiada o ciężarze życia, bólu straty i braku checi.
Co może chcieć człowiek, który czuje tylko głowy, który stracił żone. Co on może czuć? Czy on w ogóle ma chęć życia. Dlatego tak wielką rolę odgrywa tutaj Driss. To on nadaje życiu radość, pozwala zapomnieć, chociaż na chwilę. To on pozwala pójść na przód i zacząć żyć normalnie, choć kto w tym filmie mówi o jakiejś normalności?

"Zdejmij pan ten kitel, nie jesteśmy u czubków."

Nie rozumiem ludzi, którzy mówią, że ten film jest ciężki, że trudno go zrozumieć. Jest on banalny, a ciężarem jest tutaj uświadomienie sobie, jak ważna jest w życiu radość i prawdziwa przyjaźń. Niestety o prawdziwą przyjaźń naprawdę trudno, więc po tym filmie możemy płakać tylko dlatego, że uświadomiliśmy sobie właśnie fakt, iż nie konieczne posiadamy kogoś takiego i że to życie jest ciężkie.


"Jestem jak zamrożony stek, rzucony na głęboki tłuszcz. Nic nie czuję, ale cierpię"


Naprawdę gorąco polecam ten film, ponieważ jest to jeden z najlepszych, a może nawet najlepszy, z filmów jakie w życiu widziałam!!!




"Nadzieja umiera ostatnia."










/Anonimowa Poetka
1 komentarze
Powrót Młodego Księcia
A.G. Roemmers


Książkę nabyłam przez przypadek-przechadzając się po nieskończonych odmętach jednej z większych księgarni, która znajduje się w moim mieście, natknęłam się na nią gdzieś na dziale młodzieżowym. Nie wiedziałam o czym może być niejako kontynuacja „Małego Księcia”, który zawładnął moim sercem na gimnazjalnych lekcjach polskiego. Zaryzykowałam jednak i zakupiłam egzemplarz nieco tajemniczej książki obawiając się niewypału.


Jak Alexandro Guillermo Roemmers informuje nas na samym początku- książka powstała z potrzeby kolokwialnie rzecz ujmując informacji. Jak czysta dusza małego księcia poradziłaby sobie w konfrontacji z naszym okrutnym światem? Miał okazję się o tym przekonać. Książka ta bowiem jest zapisem Argentyńskiego spotkania Młodego Księcia z autorem.

"To prawda, nigdy nie można odrzucać możliwości, ze wydarzy się cud."

Cóż można powiedzieć. Książka jest właściwie od samego początku do końca zapełniona tak różnorodnymi prawdami moralnymi, że w pewnych momentach odczuwamy przesyt. Strony wypełniają mądre dialogi (z przewagą jednak wypowiedzi dorosłego), mało jest jako takiej akcji. Brakuje mi też trochę tego czego w „Małym Księciu” nie można pominąć- symboli. Ta powieść jest z nich nieco ogołocona, zastępują ją bowiem moralizatorskie teksty.


Ogólnie jednak sam zamysł książki bardzo mi się podoba. Opis kilkudniowej samochodowej podróży Księcia z autorem i próba odpowiedzi na bardzo popularne wśród nie tylko młodych ludzi pytania. Książkę czytało mi się najprawdopodobniej z tego powodu z niezwykłą wręcz łatwością.  

"To niezwykłe, z jaką łatwością zakładamy, że inni zmierzają w tę samą stronę co my."

Ilustracje są naprawdę ładne i pasują do koncepcji książki. Myślę, że ta opowieść ich pozbawiona byłaby może odczytywana nieco inaczej. Różowo (chociaż wg. Niektórych czerwono, ja wciąż traktuje to jako szczególny odcień różu) szare rysunki Laurie Hastings, mimo iż faktycznie nie zawsze trzymają się tekstu (chodzi tutaj o wygląd Młodego Księcia) są naprawdę świetnym jego dopełnieniem. Jestem oczarowana bardzo charakterystyczną kreska jaką reprezentuje ta ilustratorka dlatego na dole postu umieszczam link do strony gdzie możecie obejrzeć jej pracę.


Naprawdę ciężko jest ocenić mi ta książkę. Jest to na pewno bardzo ciekawa pozycja i polecam po prostu po nią sięgnąć samemu się przekonać czy przedstawiona przez autora wizja wam odpowiada. Odbiór książki przez jej charakter jest bardzo indywidualny.

 Link do strony ilustratorki: http://www.lauriehastings.com/

/Aniela
3 komentarze
Każdy z nas ma swoją ulubioną zakładkę. Może być ona pięknym obrazkiem lub zwykłą kartką. Niektórzy w ogóle nie korzystają z zakładek. Czasem się przydają lecz tylko ludzie, którzy czytają książkę bez przerwy nie używają ich.
Mam dość sporą kolekcję swoich zakładek, zbieraną latami. Niektóre dostałam razem z książkami, inne na dniach otwartych, a jeszcze inne pochodzą z targów. Są mi niezmiernie potrzebne. Pomagają mi, gdy mój umysł jest zajęty innymi myślami
i nie ma już miejsca na zapamiętanie stronic, które co chwila się zmieniają.

"Książka jest życiem naszych czasów."

Zakładki są naprawdę różne. Duże, małe, grube, chude. Ale każda wyjątkowa. Przeżywały ze  mną najróżniejsze historie. Gdy na którąś spojrzę od razu przypomina mi się co razem przeczytałyśmy.
Ja swoje zakładki niestety traktuję trochę po macoszemu. Nie uważam na nie tak bardzo jak na książki. Zakładki się brudzą, zaginają im się rogi. Są ze mną wszędzie, przez cały czas. I dlatego twierdzę, że są świetnym wynalazkiem!

A oto mała kolekcja moich zakładek:























"Tłumaczenia są jak kobiety: te wierne nie są piękne, a te piękne nie są wierne."
Anonim



Mam również swoich ulubieńców.
Oto oni:









Ale to zakładka z sówkami jest moim obecnym faworytem. Nawet świeci w ciemności!








A na zakończenie tego krótkiego pościku niespodzianka dla Nocnych Łowców. Wczorajszy wieczór spędziłam z markerem w ręce i udało mi się narysować 16 runów. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Niestety powinnam nałożyć run żałobny ponieważ skończyłam tą wspaniałą serię. Wydaje mi się, że byłabym szczęśliwsza, gdybym zaprzestała czytania na piątej części. Zdecydowanie nie podoba mi się zakończenie serii. Dodatkowo jest to drugie zakończenie, Bardziej podobało mi się zakończenie serii na 3 części, chociaż 3 pozostałe też są wspaniałe. Gdyby inaczej się to skończyło, byłabym bardziej zadowolona, a teraz czuję nie spełniona.
Napiszcie koniecznie co o tym sądzicie, a jeśli jeszcze nie przeczytaliście Darów Anioła gorąco polecam! 

"Służymy swobodnie, bowiem swobodnie kochamy, 
Mogąc wybierać kochać lub nie kochać;
I tym stoimy albo upadamy."

Oczywiście życzę Wam wesołych, ciepłych świąt spędzonych w gronie rodziny. 
I przypominam o premierze 3 i niestety OSTATNIEJ części Mrocznych Umysłów "Po zmiezchu"!




/Anonimowa Poetka

------------------------------------
Przepraszam, że post jest taki krótki i z lekkim opóźnieniem, ale brak czasu i choroba utrudniają pisanie.
3 komentarze